wtorek, 11 lutego 2014

przewrotny los

Wydarzeniem dnia były finały sprintów narciarskich kobiet i mężczyzn. Spodziewano się wielkich emocji i faktycznie takie były, aczkolwiek chyba z nieco innego powodu niż przewidywano. Otóż bowiem zarówno zawodniczki jak i zawodnicy wywracali się na trasie biegu jeden po drugim. Jeśli standardem jest zwykle jeden lub dwa upadki w trakcie tego typu zawodów, tak dzisiaj biegacze padali jak przysłowiowe muchy!

Zaczęło się już w eliminacjach, gdzie zawodnicy biegną w sporych odstępach od siebie, zatem teoretycznie nikt im nie przeszkadza. A jednak mimo to przewracali się o własne nogi, w ilościach ponadprzeciętnych, z polskimi reprezentantami włącznie (taka na przykład Sylwia Jaśkowiec mocno się poobijała).

Jak się jednak okazało, było to tylko preludium do tego, co zdarzyć się miało w finałach. Tutaj już upadki się zdarzają, bo zawodnicy rywalizują bezpośrednio między sobą, nie mają wydzielonych torów (zwłaszcza w stylu dowolnym), ale i tak dzisiejsza liczba wywrotek przeszła wszelkie wyobrażenia. Pech nie omijał słabeuszy, dotykał także największych mistrzów. Na finiszu biegu półfinałowego upadła norweska mistrzyni Marit Bjoergen. Jeszcze większe kłopoty miał złoty medalista w biegu łączonym sprzed kilku dni - Szwajcar Dario Cologna. Najpierw przewrócił się o własne nogi zaraz po starcie swojego biegu ćwierćfinałowego, dość szybko dogonił jednak stawkę rywali (chociaż na pewno kosztowało go to sporo sił) i gdy wydawało się, że ponownie włączy się do walki o awans, nawet nie muśnięty przez nikogo wywrócił się ponownie. To ostatecznie pozbawiło go nadziei na jakikolwiek sukces.

Niezwykłe przygody miał w biegu półfinałowym Rosjanin Gafarow. Mniej więcej w połowie trasy upadł, przy okazji uszkadzając nartę. Na dogonienie rywali nie miał już żadnych szans, zwłaszcza, że bardzo wolno się zbierał, ale zgodnie z duchem olimpizmu i dla zgromadzonych przy trasie rodaków postanowił ukończyć bieg. Niestety, narta z każdym metrem wykoślawiała się coraz bardziej, może dlatego, iż Rosjanin pokonywał trasę czymś co bardziej przypominało technikę klasyczną. Aż wreszcie narta rozleciała się w drzazgi, zawodnik wywrócił się ponownie, ale wciąż chciał kontynuować bieg, niemal już wyłącznie na jednej narcie. Pomocną dłoń podał mu w końcu ktoś z ekipy, dostarczając nową nartę, którą reprezentant gospodarzy igrzysk skwapliwie założył i z ogromnymi stratami czasowymi ukończył bieg.

Niczym to było jednak wobec finału sprintu mężczyzn! Jednym z uczestników ostatecznej walki o medale był wielki szwedzki mistrz sprintu - Emil Joensson. Bez większych problemów pokonał on kwalifikacyjne biegi, jednak na starcie finału stanął - jak ocenili to nasi komentatorzy - "blady jak śmierć, biały jak kreda". Musiał mieć ogromne problemy z własnym organizmem, bo już kilkaset metrów po rozpoczęciu biegu, rywale odjechali mu na odległość kilkunastu sekund, pozbawiając jakichkolwiek szans na miejsce inne niż ostatnie w finale. Joensson biegł ciężko i pytaniem było jedynie, czy dotrwa do końca, czy wycofa się na trasie. Tymczasem, ponownie mniej więcej w połowie biegu, doszło do gigantycznej kraksy. Na łuku najpierw przewrócił się Norweg Gloersen, zaraz po nim Szwed Hellner, na którego najechał z kolei Rosjanin Ustiugow, niemal rozpruwając mu brzuch nartami. Zanim ci trzej się pozbierali, dogonił ich i wyprzedził Joensson, który biegł już chyba tylko siłą woli. I utrzymał trzecią pozycję (dwaj pozostali uczestnicy biegu dawno odjechali, chociaż jeden z nich - Peterson, też Szwed - potknął się blisko mety i niewiele brakowało, a również by upadł). Joensson w każdym razie dobiegł do mety na trzecim miejscu, zdobywając brązowy medal z beznadziejnej pozycji w połowie biegu, a za linią końcową padł jak bez życia. Czyż sport nie potrafi być zaskakujący i nieprzewidywalny?


Gdyby to jednak był tylko sport... Okazuje się bowiem, że wszystkie te upadki i wywrotki nie były przypadkowe! Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, od wczesnych godzin porannych Rosjanie wysypywali na trasę piasek, żużel, żwir i sól drogową w ilościach przemysłowych. Ponadto wiązali tuż przy ziemi niewidoczne linki przecinające trasę biegu w poprzek, a w kilku newralgicznych punktach działał nawet potężny magnes (sprowadzony ponoć specjalnie z okolic Smoleńska, gdzie w ściśle tajnych celach służy rosyjskiej armii na lotnisku Siewiernyj), którego zadaniem było przyciągać do podłoża metalowe elementy nart i wiązań. Jeszcze większym zaskoczeniem było, że zapytany przez nas wprost o takie działania, przedstawiciel organizatorów nawet nie próbował zaprzeczać!

- Tak, wszystko odbyło się w porozumieniu z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim - przyznał Nikita Katastrow, szef zespołu odpowiedzialnego za przygotowanie trasy biegowej - Po prostu przeprowadziliśmy dzisiaj w warunkach bojowych testy nowej konkurencji, która roboczo nazywa się bieg narciarski stylem komicznym. W zarysie chodzi o to, żeby podczas biegu zawodnicy wywracali się jak najczęściej i jak najbardziej efektownie. Oczywiście nie mogliśmy im tego powiedzieć przed startem i przepraszamy, że stali się niejako królikami doświadczalnymi, jednak sami rozumiecie... 

Zapytaliśmy także, czy przewidywane są jakieś rekompensaty dla zawodników, którzy przewrócili się podczas dzisiejszych zawodów.
- Jasna sprawa! - zapewnił Katastrow - Każdy ze sportowców, który zaliczył dzisiaj upadek, otrzyma w ramach przeprosin dwa litry wódki "Stolicznaja", komplet matrioszek, kożuch z kapturem, oraz do wyboru bałałajkę lub akordeon. Ponadto, każdy z nich będzie mógł uścisnąć dłoń prezydentowi Putinowi, a ci zawodnicy, którzy wywinęli orła przynajmniej dwa razy, także zrobić sobie z nim zdjęcie. (z Putinem, nie z orłem rzecz jasna - przyp. red.)

Dotarliśmy również do projektu zasad nowej konkurencji - owego biegu narciarskiego stylem komicznym. Nie są one trudne. Podstawową regułą jest to, że każdy z zawodników będzie miał obowiązek przewrócić się podczas biegu przynajmniej raz. Wygrywa - po staremu - ten, kto pierwszy dotrze na metę, aczkolwiek styl upadku również będzie dodatkowo punktowany (podobnie jak jakość skoku w skokach narciarskich) przez pięciu niezależnych sędziów. I będzie można zdobyć w ten sposób bonusowe punkty (w myśl zasady, że jeśli ktoś słabiej biega, to może to sobie nadrobić efektownie upadając).

O komentarz do sprawy poprosiliśmy sportowców, zwłaszcza tych startujących w biegach narciarskich. Większość zapytanych uchylała się od odpowiedzi, twierdząc, że te rewelacje są dla nich zbyt szokujące, albo proponując aby poczekać aż zmiany te zostaną ogłoszone formalnie. Jedynie jedna z polskich biegaczek, pragnąca zachować anonimowość, stwierdziła nieoficjalnie, że jej zdaniem należałoby wprowadzić drobną poprawkę do punktu regulaminu nakazującego przynajmniej jeden upadek. Według niej, regulamin powinien stanowić, aby zawodniczka lub zawodnik chorujący na astmę miał obowiązek wykonania co najmniej dwóch upadków podczas jednego biegu.

Czekając zatem na oficjalne ustalenia w tej kwestii, polecamy jednocześnie wszystkim oglądającym igrzyska, aby pamiętali o podstawowej zasadzie: Nic nie jest takie, jakie wam się wydaje. A przynajmniej wszystko może być czymś innym.

11.02.2014 (20:53)

PS. Połowa tekstu opisuje prawdziwe wydarzenia i osoby. Druga połowa - wydarzenia, osoby i cytaty fikcyjne, aczkolwiek ich podobieństwo do wydarzeń realnych jest zamierzone, a wręcz pożądane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz