czwartek, 20 lutego 2014

znaczy kapitan


Zdjęcie dnia, a może i tygodnia z Igrzysk. Pierwsza tercja hitowego ćwierćfinału w hokeju Rosja - Finlandia. Finowie przegrywają, na ławce pełna mobilizacja, zawodnicy skoncentrowani, asystenci biegają... A tymczasem główny trener Erkka Westerlund spokojnie czyta sobie książkę.

Oczywiście są to zapewne jakieś notatki taktyczne w notesie, ale nie tylko mi skojarzył się ów notes z książeczką do nabożeństwa. Zauważyli to również czescy komentatorzy, mówiąc z przymrużeniem oka, że trener Finów czyta Biblię. Niezależnie od tego, co właściwie studiował Erkka Westerlund, czy przyzywał na pomoc zastępy niebieskie, czy ustalał taktykę na kolejne tercje - pomogło. Finowie odprawili gospodarzy turnieju 3-1 !!!

20.02.2014 (00:37)

sobota, 15 lutego 2014

igrzyska 40+

W cieniu czwartkowego sukcesu Justyny Kowalczyk miało miejsce również inne doniosłe wydarzenie. Dwie godziny wcześniej na lodowisko w Soczi wyjechał niemal 44-letni Teemu Selaenne, aby wziąć udział w pierwszym na tym turnieju meczu reprezentacji Finlandii w hokeju na lodzie. Nie tylko wziął udział, w dodatku jako kapitan, ale jeszcze miał asystę przy jednej z bramek. To dla niego szóste igrzyska (pierwsze zaliczył w 1992 roku), a gdyby nie absencja w Lillehammer w 1994 roku - byłyby siódme.

W cieniu dzisiejszego złotego medalu Kamila Stocha ukrył się nie mniejszy przecież sukces prawie 42-letniego Noriakiego Kasai. Nieśmiertelny Japończyk, który rywalizację w Pucharze Świata w skokach narciarskich rozpoczął, gdy Stocha nie było jeszcze na świecie, dziś przegrał złoty medal o zaledwie 1,3 pkt. Dla Kasai to z kolei siódme zimowe igrzyska olimpijskie (startuje w nich nieprzerwanie od 1992 roku).

Starty wiekowych zawodników to na każdych igrzyskach stały punkt programu, element wprowadzający koloryt do olimpijskich zawodów, porównywalny mniej więcej z tą egzotyką, jaką zapewnia reprezentant Afryki na nartach, albo pływak rozpaczliwie walczący o to, aby się w olimpijskim basenie nie utopić. I owszem, czasem zdarza się, że któryś z wybitnych zawodników, dobiegający już sportowej emerytury, jeszcze walczy o medale i ma swoje chwile triumfu na igrzyskach, pięć minut przed zakończeniem kariery. Historia zna niejeden taki przykład. Zawsze jednak były to wydarzenia mniej lub bardziej jednostkowe; wciąż mimo wszystko przypadki.

A w Soczi mamy przyjemność oglądać bodaj pierwsze takie igrzyska, gdy ci wiekowi zawodnicy nie tylko nie rozeszli się po tamtym świecie, jak to zostało zauważone w komedii "Ostatnia akcja", ale atakują i to szeroką ławą. Przypadków jest na tak zwane pęczki. Fińskimi hokeistami dowodzi wspomniany 44-letni rocznikowo Selaenne, Szwedów do sukcesu prowadzi 41-letni Daniel Alfredsson, podporą reprezentacji Czech jest 42-letni Jaromir Jagr. Nie tylko jednak hokejem człowiek długo żyje. Dziś fińską sztafetę biegową do medalu pociągnęła 35-letnia Aino-Kaisa Saarinen. O medale w łyżwiarstwie szybkim do końca biła się 42-letnia Claudia Pechstein. Z kolei 40-letni Ole Einar Bjoerndalen zdobył w Soczi złoty medal, wyrównując olimpijski rekord w liczbie zdobytych krążków (ma już ich 12, podobnie jak legendarny Bjoern Daehlie). Dziś srebrny medal zdobył 42-letni Kasai. Ukrainę w biegach narciarskich godnie reprezentuje 39-letnia Walentyna Szewczenko, a Niemcy - 36-letnia Claudia Nystad. Zawodników po "czterdziestce" nie brakuje w curlingu czy saneczkarstwie.

I wiele wskazuje na to, że to jeszcze nie koniec. Nie tylko w Soczi. Noriaki Kasai niezmiennie deklaruje, że jak najbardziej wybiera się na kolejne igrzyska, za cztery lata w Pyeongchang. Będzie miał wtedy... no, nieważne ile lat. Inny skoczek - słynny Fin Janne Ahonen - któremu do "czterdziestki" jeszcze trochę brakuje, a już zdążył dwa razy zakończyć karierę i dwa razy ją wznowić, może dokona tego po raz trzeci i także stanie na starcie w Korei. A może Selaenne zechce pobić rekord swojego wielkiego rodaka Raimo Helmimena i po raz siódmy wystąpić na igrzyskach?

I właśnie w związku z tymi niezwykłymi osiągnięciami sportowców trzeciej młodości, narodził się w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim zupełnie niezwykły pomysł. Członkowie stowarzyszenia planują powołać do życia coś w kształcie igrzysk dla seniorów, w których będą brać udział wyłącznie zawodnicy mający 40 lat lub więcej.

- Tak, to prawda - powiedział nam Dennis Emeritus z sekcji MKOl zajmującej się tym projektem - Robocza nazwa to "igrzyska senio-olimpijskie", ewentualnie "retro-olimpijskie". Chcemy w ten sposób docenić zawodników, którzy mają w sobie tyle woli walki i olimpijskiego ducha, że w tym wieku wciąż biorą udział w igrzyskach wiedząc często, że nie mają większych szans na sukcesy.

Idea igrzysk senio-olimpijskich zakłada, że będą się one odbywały, wzorem igrzysk paraolimpijskich, krótko po prawdziwych igrzyskach olimpijskich, w tym samym mieście, na tych samych obiektach. Zawodnicy z grupy 40+ będą mogli wziąć udział zarówno w igrzyskach tradycyjnych, jak i w tych dla seniorów (podobnie jak obecnie niektórzy niepełnosprawni sportowcy, np. Polka Natalia Partyka, startują w igrzyskach olimpijskich i paraolimpijskich jednocześnie). A kiedy ten wspaniały, chociaż rewolucyjny pomysł miałby szansę na realizację?

- Pracujemy nad tym bardzo intensywnie - mówi Emeritus - I z pewnością jeszcze nie za dwa lata w Rio de Janeiro, ale chcielibyśmy, żeby już za cztery lata w Pyeongchang igrzyska senio-olimpijskie mogły się odbyć. Gorąco wierzymy, że tak właśnie się stanie.

My również dołączamy się do tej wiary. Takie zawody z pewnością przyciągnęłyby rzesze kibiców, zwłaszcza tych żyjących przeszłością, pogrążonych w nostalgii i sentymentalnych wspomnieniach. Któż bowiem nie obejrzałby z przyjemnością na przykład japońskiej drużyny skoczków w składzie: Noriaki Kasai, Takanobu Okabe, Masahiko Harada i Hideharu Miyahira? A może dzięki takim igrzyskom kilkoro zawodników, którzy już zakończyli kariery, zdecydowałoby się na krótkotrwały powrót, na jeszcze jeden występ? Może na lód wyszliby ponownie Lidia Skoblikowa albo Eric Haiden? Może kij hokejowy wzięliby raz jeszcze do ręki Wayne Gretzky albo Mario Lemieux? Może na belce usiadłby znowu Adam Małysz albo Matti Nykaenen? A jedna z polskich biegaczek, pragnąca zachować anonimowość, dodała nieoficjalnie, że jej zdaniem w takich igrzyskach swobodniej można by podejść do kwestii niedozwolonych wspomagaczy i nawet zawodnicy chorujący na astmę mieliby pełne prawo startu w zawodach.

Pewne zmiany należałoby jedynie wprowadzić w trakcie ceremonii otwarcia. Na przykład nie zapalano by znicza, bo w pewnym wieku on już się źle kojarzy. Z przemarszu wszystkich reprezentacji też można by zrezygnować, żeby nie nadwyrężać sił uczestników. Większy nacisk zostałby położony na podkreślenie triumfu chartu ducha nad metryką. Program artystyczny również można by skrócić i dostosować do charakteru uroczystości. Ale na przykład mógłby zaśpiewać Jerzy Połomski.

O, właśnie, Połomski. W oczekiwaniu na realizację idei igrzysk senio-olimpijskich, warto zmodyfikować popularną anegdotkę, krążącą w narodzie od zamierzchłych już czasów. Jest rok - dajmy na to - 2024. Gdzieś w Egipcie naukowcy odkopują nieodkryty dotąd, starożytny grobowiec faraonów. Wchodzą do środka, znajdują sarkofag, ostrożnie podnoszą wieko... W środku leży mumia. Na skutek docierających promieni światła, nieoczekiwanie faraon budzi się. Powoli podnosi się, rozgląda niepewnie dookoła, rozcierając oczy zabandażowanymi palcami. W końcu pyta:
- A powiedzcie mi, panowie, Noriaki Kasai to jeszcze skacze?

15.02.2014 (23:32)

PS. Połowa tekstu opisuje prawdziwe wydarzenia i osoby. Druga połowa - wydarzenia, osoby i cytaty fikcyjne, aczkolwiek ich podobieństwo do wydarzeń realnych jest zamierzone, a wręcz pożądane.

środa, 12 lutego 2014

wtorek, 11 lutego 2014

przewrotny los

Wydarzeniem dnia były finały sprintów narciarskich kobiet i mężczyzn. Spodziewano się wielkich emocji i faktycznie takie były, aczkolwiek chyba z nieco innego powodu niż przewidywano. Otóż bowiem zarówno zawodniczki jak i zawodnicy wywracali się na trasie biegu jeden po drugim. Jeśli standardem jest zwykle jeden lub dwa upadki w trakcie tego typu zawodów, tak dzisiaj biegacze padali jak przysłowiowe muchy!

Zaczęło się już w eliminacjach, gdzie zawodnicy biegną w sporych odstępach od siebie, zatem teoretycznie nikt im nie przeszkadza. A jednak mimo to przewracali się o własne nogi, w ilościach ponadprzeciętnych, z polskimi reprezentantami włącznie (taka na przykład Sylwia Jaśkowiec mocno się poobijała).

Jak się jednak okazało, było to tylko preludium do tego, co zdarzyć się miało w finałach. Tutaj już upadki się zdarzają, bo zawodnicy rywalizują bezpośrednio między sobą, nie mają wydzielonych torów (zwłaszcza w stylu dowolnym), ale i tak dzisiejsza liczba wywrotek przeszła wszelkie wyobrażenia. Pech nie omijał słabeuszy, dotykał także największych mistrzów. Na finiszu biegu półfinałowego upadła norweska mistrzyni Marit Bjoergen. Jeszcze większe kłopoty miał złoty medalista w biegu łączonym sprzed kilku dni - Szwajcar Dario Cologna. Najpierw przewrócił się o własne nogi zaraz po starcie swojego biegu ćwierćfinałowego, dość szybko dogonił jednak stawkę rywali (chociaż na pewno kosztowało go to sporo sił) i gdy wydawało się, że ponownie włączy się do walki o awans, nawet nie muśnięty przez nikogo wywrócił się ponownie. To ostatecznie pozbawiło go nadziei na jakikolwiek sukces.

Niezwykłe przygody miał w biegu półfinałowym Rosjanin Gafarow. Mniej więcej w połowie trasy upadł, przy okazji uszkadzając nartę. Na dogonienie rywali nie miał już żadnych szans, zwłaszcza, że bardzo wolno się zbierał, ale zgodnie z duchem olimpizmu i dla zgromadzonych przy trasie rodaków postanowił ukończyć bieg. Niestety, narta z każdym metrem wykoślawiała się coraz bardziej, może dlatego, iż Rosjanin pokonywał trasę czymś co bardziej przypominało technikę klasyczną. Aż wreszcie narta rozleciała się w drzazgi, zawodnik wywrócił się ponownie, ale wciąż chciał kontynuować bieg, niemal już wyłącznie na jednej narcie. Pomocną dłoń podał mu w końcu ktoś z ekipy, dostarczając nową nartę, którą reprezentant gospodarzy igrzysk skwapliwie założył i z ogromnymi stratami czasowymi ukończył bieg.

Niczym to było jednak wobec finału sprintu mężczyzn! Jednym z uczestników ostatecznej walki o medale był wielki szwedzki mistrz sprintu - Emil Joensson. Bez większych problemów pokonał on kwalifikacyjne biegi, jednak na starcie finału stanął - jak ocenili to nasi komentatorzy - "blady jak śmierć, biały jak kreda". Musiał mieć ogromne problemy z własnym organizmem, bo już kilkaset metrów po rozpoczęciu biegu, rywale odjechali mu na odległość kilkunastu sekund, pozbawiając jakichkolwiek szans na miejsce inne niż ostatnie w finale. Joensson biegł ciężko i pytaniem było jedynie, czy dotrwa do końca, czy wycofa się na trasie. Tymczasem, ponownie mniej więcej w połowie biegu, doszło do gigantycznej kraksy. Na łuku najpierw przewrócił się Norweg Gloersen, zaraz po nim Szwed Hellner, na którego najechał z kolei Rosjanin Ustiugow, niemal rozpruwając mu brzuch nartami. Zanim ci trzej się pozbierali, dogonił ich i wyprzedził Joensson, który biegł już chyba tylko siłą woli. I utrzymał trzecią pozycję (dwaj pozostali uczestnicy biegu dawno odjechali, chociaż jeden z nich - Peterson, też Szwed - potknął się blisko mety i niewiele brakowało, a również by upadł). Joensson w każdym razie dobiegł do mety na trzecim miejscu, zdobywając brązowy medal z beznadziejnej pozycji w połowie biegu, a za linią końcową padł jak bez życia. Czyż sport nie potrafi być zaskakujący i nieprzewidywalny?


Gdyby to jednak był tylko sport... Okazuje się bowiem, że wszystkie te upadki i wywrotki nie były przypadkowe! Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, od wczesnych godzin porannych Rosjanie wysypywali na trasę piasek, żużel, żwir i sól drogową w ilościach przemysłowych. Ponadto wiązali tuż przy ziemi niewidoczne linki przecinające trasę biegu w poprzek, a w kilku newralgicznych punktach działał nawet potężny magnes (sprowadzony ponoć specjalnie z okolic Smoleńska, gdzie w ściśle tajnych celach służy rosyjskiej armii na lotnisku Siewiernyj), którego zadaniem było przyciągać do podłoża metalowe elementy nart i wiązań. Jeszcze większym zaskoczeniem było, że zapytany przez nas wprost o takie działania, przedstawiciel organizatorów nawet nie próbował zaprzeczać!

- Tak, wszystko odbyło się w porozumieniu z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim - przyznał Nikita Katastrow, szef zespołu odpowiedzialnego za przygotowanie trasy biegowej - Po prostu przeprowadziliśmy dzisiaj w warunkach bojowych testy nowej konkurencji, która roboczo nazywa się bieg narciarski stylem komicznym. W zarysie chodzi o to, żeby podczas biegu zawodnicy wywracali się jak najczęściej i jak najbardziej efektownie. Oczywiście nie mogliśmy im tego powiedzieć przed startem i przepraszamy, że stali się niejako królikami doświadczalnymi, jednak sami rozumiecie... 

Zapytaliśmy także, czy przewidywane są jakieś rekompensaty dla zawodników, którzy przewrócili się podczas dzisiejszych zawodów.
- Jasna sprawa! - zapewnił Katastrow - Każdy ze sportowców, który zaliczył dzisiaj upadek, otrzyma w ramach przeprosin dwa litry wódki "Stolicznaja", komplet matrioszek, kożuch z kapturem, oraz do wyboru bałałajkę lub akordeon. Ponadto, każdy z nich będzie mógł uścisnąć dłoń prezydentowi Putinowi, a ci zawodnicy, którzy wywinęli orła przynajmniej dwa razy, także zrobić sobie z nim zdjęcie. (z Putinem, nie z orłem rzecz jasna - przyp. red.)

Dotarliśmy również do projektu zasad nowej konkurencji - owego biegu narciarskiego stylem komicznym. Nie są one trudne. Podstawową regułą jest to, że każdy z zawodników będzie miał obowiązek przewrócić się podczas biegu przynajmniej raz. Wygrywa - po staremu - ten, kto pierwszy dotrze na metę, aczkolwiek styl upadku również będzie dodatkowo punktowany (podobnie jak jakość skoku w skokach narciarskich) przez pięciu niezależnych sędziów. I będzie można zdobyć w ten sposób bonusowe punkty (w myśl zasady, że jeśli ktoś słabiej biega, to może to sobie nadrobić efektownie upadając).

O komentarz do sprawy poprosiliśmy sportowców, zwłaszcza tych startujących w biegach narciarskich. Większość zapytanych uchylała się od odpowiedzi, twierdząc, że te rewelacje są dla nich zbyt szokujące, albo proponując aby poczekać aż zmiany te zostaną ogłoszone formalnie. Jedynie jedna z polskich biegaczek, pragnąca zachować anonimowość, stwierdziła nieoficjalnie, że jej zdaniem należałoby wprowadzić drobną poprawkę do punktu regulaminu nakazującego przynajmniej jeden upadek. Według niej, regulamin powinien stanowić, aby zawodniczka lub zawodnik chorujący na astmę miał obowiązek wykonania co najmniej dwóch upadków podczas jednego biegu.

Czekając zatem na oficjalne ustalenia w tej kwestii, polecamy jednocześnie wszystkim oglądającym igrzyska, aby pamiętali o podstawowej zasadzie: Nic nie jest takie, jakie wam się wydaje. A przynajmniej wszystko może być czymś innym.

11.02.2014 (20:53)

PS. Połowa tekstu opisuje prawdziwe wydarzenia i osoby. Druga połowa - wydarzenia, osoby i cytaty fikcyjne, aczkolwiek ich podobieństwo do wydarzeń realnych jest zamierzone, a wręcz pożądane.

poniedziałek, 10 lutego 2014

breaking mad

Ledwie rozpoczęły się igrzyska, a już doszło do pierwszego poważniejszego incydentu. Dzisiaj w godzinach południowych, do wioski olimpijskiej nie został wpuszczony słynny amerykański snowboardzista Shaun White. Byliśmy przypadkowymi świadkami tej sytuacji na punkcie kontrolnym przy wejściu do wioski.

- Kak tiebia zawut? - pyta znudzonym głosem strażnik
- White - mówi sportowiec
- Łajt... Charaszo... Uwidim... - strażnik ślamazarnie przegląda papiery - NIET!
- What?
- Łajt niet! No pasaran! - oświadcza stanowczo strażnik - Ju dont goł... eee... hir! Not alołd.
- Are you out of your mind?! Why? - piekli się gwiazdor
- Luk hir - Rosjanin pokazuje sportowcowi rubrykę w papierach - "Walter White - mafioso, drug dealer". Dont goł.
- It's Walter White, that guy from "Breaking Bad". My name is Shaun. SHAUN! - White chwyta się za głowę, po czym pokazuje zdjęcie persony non grata w papierach strażnika - And do I look like him? Do I?
- Ju kud... disgajs... jorself... - duka strażnik - Dont goł.
- But he doesn't even exist! - krzyczy snowboardzista - It's a movie character!
- Ja nie gawariu inglisz. No entiendo - broni się strażnik, chowając się za trotuarem.

Słów, które potem padły z ust sportowca i jego sztabu nie wypada cytować publicznie nawet po godzinie 23:00. Wszystko przerodziło się w karczemną awanturę, którą przerwało dopiero pojawienie się szefa ochrony, trzech tłumaczy, amerykańskiego konsula i stryjecznego brata córki teściowej Władimira Putina. Sytuację ostatecznie załagodzono, mistrz snowboardu do wioski został wpuszczony, chociaż dobrze, że nie wspomniano przy okazji o jego pseudonimie ("The Flying Tomato"), bo latające pomidory mogłyby być dobrym pretekstem co najmniej do aresztowania za potencjalne zakłócanie spokoju, nielegalne manifestacje i tym podobne historie.

Cała afera na tym się jednak nie skończyła. Jeden z holenderskich dziennikarzy dotarł bowiem do owej rosyjskiej listy osób, które nie mają wstępu na teren olimpijskich obiektów. Media z całego świata przyjrzały się jej, a wnioski jakie płyną już z krótkiej obserwacji są zatrważające. Po pierwsze, o czym na własnej skórze przekonał się Shaun White, organizatorzy bardzo swobodnie podchodzą do kwestii personaliów. Jeśli masz źle kojarzące się nazwisko, a już zwłaszcza takie, które znajduje się na owej liście, nie masz czego szukać w Soczi! A że od jakiegoś bandziora odróżnia cię imię, wygląd, narodowość czy nawet kolor skóry - dla strażników na obiektach olimpijskich może być to zupełnie nieistotne. Stąd wniosek, że na zimowe igrzyska olimpijskie nie powinni wybierać się choćby Jarosław Kaczyński (bo może zostać wzięty za amerykańskiego terrorystę-bombiarza), Tracy Chapman (w Rosji nie brakuje z pewnością fanów Johna Lennona), ani Radosław Majdan (ze względów oczywistych).


Po wtóre i najważniejsze, owa lista zakazanych osób wydaje się być tworzona na przedziwnej podstawie. Już rzut oka na złowrogie rubryki pozwala stwierdzić, że na teren olimpijskich obiektów oprócz Waltera White'a nie zostaną wpuszczeni także między innymi:
- Tom Riddle (znany też pod pseudonimem: "Lord Voldemort")
- Don Vito Corleone
- Hannibal Lecter
- Dexter Morgan
- niejaki Moriarty (zwany również "Profesorem")
- Lex Luthor
- Darth Vader
- Red John
- Dorian Gray
- Lady Makbet
- Annie Wilkes
- szeryf miasta Nottingham
- a nawet Golarz Filip i Książę Igthorn

Poproszeni o komentarz uczestnicy igrzysk zgodnie stwierdzali, że oni nie mieli żadnych kłopotów z dostaniem się na teren obiektów olimpijskich, co więcej - nie zauważyli również jakichkolwiek bardziej niż zwykle zaostrzonych środków bezpieczeństwa. Aczkolwiek trzeba przyznać, że żaden z zapytanych nie nosił szczególnie złowrogiego nazwiska, co może mieć w tym przypadku istotny wpływ na ich osąd sytuacji. Nikt z nich nie chciał również odnieść się do zawartości rosyjskiej listy osób niepożądanych. Jedynie jedna z polskich sportsmenek, pragnąca zachować anonimowość, stwierdziła nieoficjalnie, że jej zdaniem do wykazu należałoby dopisać także kilka norweskich nazwisk ze świata biegów narciarskich.

W tej sytuacji, za podsumowanie całej sprawy niech posłuży wypowiedź, jakiej udzieliła nam hiszpańska łyżwiarka figurowa Dolores Puenta, która stwierdziła, że środki bezpieczeństwa są zrozumiałe i w ogóle wszystko fajnie, ale Rosjanie przy tej okazji wykazali się jednak sporą hipokryzją.
- Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że na tej ich liście nie ma ani Rasputina ani choćby Raskolnikowa? - pyta retorycznie Hiszpanka

10.02.2014 (23:03)

PS. Wszystkie wydarzenia, cytaty i niektóre osoby są fikcyjne. Ich podobieństwo do wydarzeń realnych jest zamierzone, a wręcz pożądane.

sobota, 8 lutego 2014

dyplomatyka i łowy

Nie milkną echa wczorajszej ceremonii otwarcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Obok głosów zachwytu nad wspaniałością uroczystości, pojawiają się również docinki dotyczące organizacyjnych i technicznych wpadek podczas imprezy. Zazwyczaj przechodzimy nad nimi do porządku dziennego, nie podejrzewając, że może się za nimi kryć coś głębszego. I nie jest to bynajmniej rosyjska wódka.

Już na początku ceremonii nie "otworzyło się" jedno z kół olimpijskich, pozostając w postaci gwiazdki lub - jak kto woli - słoneczka. Internauci pożartowali, że technik odpowiedzialny za tą wizualizację niechybnie trafi do łagru, inni widzieli w tym metaforę przyjaźni prezydenta Putina i premiera Tuska, rozpoznając w słoneczku aluzję do "Słońca Peru". Tymczasem...

- To zły znak - powiedziała nam Michaiła Michałova, gospodyni w grekokatolickiej parafii księdza Kozłowa w Soczi - Jakieś nieszczęście z tego będzie... Inaczej po co by się to kółko nie otwierało?

Trudno odmówić tej argumentacji żelaznej, a nawet żelbetonowej logiki. Niestety, nie wiemy o jakie nieszczęście może chodzić. Niektórzy wróżą na tej podstawie zły omen dla Stanów Zjednoczonych, bo koło, które się nie otworzyło, symbolizuje właśnie kontynent amerykański. Dolar jednak wciąż trzyma się stabilnie, a amerykańscy sportowcy już po pierwszym dniu igrzysk mają na koncie dwa medale (kanadyjscy nawet trzy), w tym jeden złoty.

Chyba, że nie chodzi o nieszczęście sportowe, a geopolityczne. Za tym przemawiałaby inna wpadka podczas uroczystości otwarcia. Podczas przemarszu sportowców, grafiki w tle ilustrowały kontury tego państwa, którego reprezentanci akurat wchodzili na stadion. I przy Polsce podobno pokazano kontur, który obejmował również obwód kaliningradzki, należący do Rosji od niepamiętnych czasów. Czy to zapowiedź zmiany granic i przekazania administracji polskiej Królewca wraz z przyległościami? A może metafora rosyjskiej stanowczości sugerująca, że prędzej Rosjanie oddadzą nam obwód kaliningradzki niż wrak rządowego Tupolewa Tu-154M?


Niektórzy idą jeszcze dalej w owych spiskowych teoriach twierdząc, że jest to przeciek z zakulisowych, dyplomatycznych ustaleń wielostronnych. Zgodnie z którymi przekazanie Polsce Kaliningradu jest tylko elementem wielkiej transakcji wiązanej. Na mocy tego porozumienia, Rosja odda Polsce obwód kaliningradzki, Polska odda Ukrainie Przemyśl, Ukraina Białorusi Czarnobyl, a Białoruś Mołdawii kij hokejowy Aleksandra Łukaszenki z autografem. Wówczas Mołdawia otworzy w Polsce rafinerię oleju do transformatorów wielofazowych, Polska wydeleguje do Kijowa Radosława Majdana, a wtedy Ukraina zrezygnuje ze swojego Majdanu i z dążeń unioeuropejskich. W ten sposób niedźwiedź będzie syty i Europa cała. Alternatywą jest Lazurowe Wybrzeże a'la Moskwa "Sweet Sixties" w całej Europie Środkowo-Wschodniej i Nikołaj Wałujew kierujący ruchem drogowym.

Nie ma się z czego śmiać. Podczas przemarszu sportowców na ceremonii otwarcia, Niemcy wystąpili w strojach tęczowych jak tęcza z placu Zbawiciela. Dzisiaj z kolei holenderscy łyżwiarze ubrali się na pomarańczowo, a rosyjskie kostiumy były pięknie biało-czerwone. Czyż może istnieć trafniejsza metafora syntezy kultur?

Tak, trzeba się z tym pogodzić. Europa państw narodowych odchodzi do przeszłości. Igrzyska w Soczi otwierają nową erę, początek zgodnie współpracującej Europy multi-kulti. I nic to, że na razie przypomina ona raczej Europę multi lotto.

Aha, żaden z punktów wspomnianej umowy nie przewiduje powrotu wraku Tupolewa do Polski. Samolot zostaje w Rosji, ale w zamian możemy otrzymać Ług Kurski. Z czego pewnie nie skorzystamy, bo akurat Kurskich jest u nas pod dostatkiem. Jak nagich mieczy.

8.02.2014 (21:22)

PS. Wszystkie wydarzenia, osoby i cytaty są fikcyjne. Ich podobieństwo do wydarzeń, osób i cytatów realnych jest zamierzone, a wręcz pożądane.

piątek, 7 lutego 2014

let's the game begin

Mesdames et Messieurs! Lejdis and gendermen! Damy i huzary... pardon... gospodary!
Zimne olimpijskie ognie... eee... orgie... igrce... no... właśnie... uważam za otwarte! I już.

A teraz, po raz pierwszy i ostatni w tym miejscu, będzie przez chwilę poważnie. Oglądałem - w sposób mniej lub bardziej zaangażowany - wszystkie ceremonie otwarcia igrzysk olimpijskich od Albertville 1992. Dzisiejsza w Soczi była jedną z najlepszych, jakie pamiętam. Nie przeciągnięta, zbalansowana, ze świetnymi grafikami, z kapitalną muzyką, z niesamowitymi efektami specjalnymi. Żeby jeszcze tego znicza nie trzeba było zapalać poza stadionem...

Podobno świat się już śmieje z paru wpadek organizacyjnych podczas uroczystości (nie "otworzyło się" jedno z olimpijskich kół, dziwnym trafem akurat to symbolizujące Amerykę...), ale jest taka zasada, że jak komuś chce się przyłożyć, to kij lub paragraf zawsze się znajdzie. Zresztą, Rosjanie przez lata stosowali tą zasadę z rozkoszą, więc nie powinni mieć teraz pretensji do świata. W tym zgoda. Jednak w medialnym epatowaniu dwoma sedesami bez ścianki działowej znalazłoby się równie wiele hipokryzji.

To pisałem ja, pokorny wykształciuch, leming z zakamuflowanej opcji rosyjskiej, anty-Polak, zmanierowany, przekabacony i podkupiony, siedzący tam gdzie stało ZOMO. Po przecież gdyby tak nie było, jakże mogłoby mi się spodobać coś, co zorganizował ten paskudny Putin i ci przebrzydli Rosjanie. Łubudu.

7.02.2014 (21:31)

PS. Wszystkie opinie i pozostałe rzeczy są tym razem - wyjątkowo - prawdziwe.